niedziela, 28 października 2012

W służbie Imperatora

Wyobraź sobie, że mamy 40 tysiąclecie, ludzkość rozprzestrzeniła się po całym kosmosie napotykając przy tym różne inne obce rasy. W tym brutalnych i agresywnych orków, pradawnych eldarów powoli odchodzących w zapomnienie, czy rój krwiożerczych bestii zwanych tyranidami i wiele wiele innych. Człowiek pod przewodnictwem boga-władcy Imperatora oczywiście nie ma zamiaru ukorzyć się przed nimi, oddać to co zdobył więc staje do walki. Najlepiej nadają się do tego Kosmiczni Marines. Wyselekcjonowani z normalnych ludzi, poddani przeróżnym genetycznym modyfikacjom, zakuci w potężne ceramiczne pancerze, żołnierze przyszłości. W grze Warhammer 40.000 Space Marine wcielasz się właśnie w jednego z nich.

Samo uniwersum 40K to czyste przeniesienie świata fantasy w daleką przyszłość gdzie ludzie mentalnie powrócili do średniowiecza. Czczą jedynego nieśmiertelnego Imperatora, inkwizycja zewsząd wypatruje herezji i zepsucia, które zsyłają bogowie chaosu z innego wymiaru oraz wciąż toczy się wojna z innymi rasami wszechświata. Niezły miks prawda?

Wszystko zaczęło się od gry bitewnej, gdzie własnoręcznie malowanymi figurkami w postaci oddziałów i jednostek gracze toczyli ze sobą potyczki lub zażarte bitwy. Następnie na komputery powstał rts Dawn of War, a z czasem Dawn of War II, który rezygnował z rozbudowy budynków itp. na rzecz rozwijania swoich oddziałów, czyli był już czymś bliższym figurkowego pierwowzoru. Wszystkie te gry darze dużym szacunkiem ponieważ są one po prostu świetne. Więc po tych wszystkich rts'ach studio THQ daje nam możliwość wcielenia się w jednego z Kosmicznych Marine z zakonu Ultramarines, Kapitana Titusa.

Titus zostaje wysłany na jedną z planet Imperium aby zabezpieczyć ważne obiekty przemysłowe zagrożone przez inwazje orków. Jako mały fan uniwersum nie mogłem się doczekać. Niestety mój zapał ochłodziły średnie recenzje tytułu ale nie łamiąc się w końcu wyruszyłem jako Ultramarine na wojnę z orkami.

Space Marine jest grą akcji skupioną na rąbaniu, siekaniu, miażdżeniu i ostrzeliwaniu hord nacierających na Ciebie orków. Niestety, ale skupia się tylko na tym. Co do końca nie jest rzeczą złą ale jednak brakuje jeszcze czegoś temu tytułowi. 

Przejście kampanii zajmuje niecałe 10 godzin więc aby za szybko jej nie skończyć postanowiłem dawkować sobie grę, trochę teraz, trochę kiedy indziej. Z czasem jednak zrozumiałem, że jeśli chcę pomimo wad tej produkcji wsiąknąć w ten świat to muszę przysiąść. To był dobry pomysł gdyż im dłużej grałem tym lepiej się bawiłem.

Fabuła jest ok, może nawet trochę lepiej, dla kogoś nie znającego uniwersum może być nawet zaskakująca. Ciężko jednak utożsamić się z Titusem i jego kompanami. Trzech małomównych olbrzymów zakutych w zbroje to nie najlepszy materiał do identyfikacji, ale i tak jest lepiej niż w Gears of War. Co do Gears... to Space Marine ma w sobie parę naleciałości z tego tytułu - wymienieni już okuci w zbroje twardziele, kamera i sposób poruszania bohatera, jest chyba nawet ten sam dźwięk przy rozpoczęciu nowego rozdziału. 

Na szczęście ta gra nie jest klonem Gears... Nie możemy się chować za osłony, co na początku mnie troszkę irytowało lecz zrozumiałem, że nie mam się co chować, bo w końcu jestem Ultramarine, wysłannikiem Imperatora i nie lękam się niczego. Świat w Space Marine jest o wiele ciekawszy aczkolwiek gra nadal nie oddaje głębi tego uniwersum. Sama fabuła oraz muzyka też stoją na wyższym poziomie, ale ta ocena może wynikać z mojej niechęci do tytułu studia Epic games.

Podsumowując, Space Marine jest produkcją na pewno dobrą, widać, że THQ musiało chyba tę grę oddawać w pośpiechu ponieważ czuje się, że czegoś jej jeszcze brakuje. Jeśli zaś masz ochotę choć troszkę poznać ciekawe i pokręcone uniwersum Warhammer'a 40.000 a i siekanie jak i strzelanie nie jest Ci obce, to polecam tę produkcje.

poniedziałek, 8 października 2012

Walka z zombie, walką z terroryzmem


W uniwersum serii Resident Evil walka z zombie, bądź nosicielami plagi (pasożytów) zmieniła się w walkę z globalnym terroryzmem i nielegalnym używaniem B.B.O. (Broń Biologiczno Organiczna) Najnowszy film Capcomu – Potępienie, w pewny sposób podkreśla właśnie ten wątek do którego seria najwyraźniej nieustępliwie dąży.

Resident Evil: Potępienie to nowa pełnometrażowa animacja komputerowa, która bazuje na  słynnej serii gier Capocomu (czyli specjalnie nie ma nic wspólnego z dziwnymi i nieudanymi filmami Paula W.S. Andersona). Po dobry odbiorze części poprzedniej, czyli Degeneracji  jako fan gry wypatrywałem tej produkcji już od jakiegoś czasu.
Potępienie jest na swój sposób pewnym przedsmakiem najnowszej części gry już z numerem sześć w tytule. Tak jak seria gier zaczęła mocno odbiegać od klimatu survival horror (co zapoczątkowała czwarta odsłona gry, a piąta definitywnie potwierdziła), tak film stawia bardziej na akcje niż na strach.


Fabuła nie jest mistrzowska, mogę powiedzieć, że jest ok. Aczkolwiek to co widzimy na ekranie jest ważne dla fabuły całej serii. W nowym filmie Capcomu powtarza się sytuacja z piątej części gry, gdzie na terenie Afryki ktoś rozprzestrzeniał B.B.O.  W wypadku piątki były to pasożyty, które po znalezieniu się w nosicielu zmieniały go w krwiożerczą bestie. W Potępieniu, niektóre pasożyty dają możliwość kontrolowania innych B.B.O. Urzeczywistnia się pewien zamysł z  pierwszej części gry, wirus który zmienił ludzi w zombie, był efektem badań nad bronią biologiczną oraz próbami usprawnienia człowieka. Teraz tego typu rzeczy trafiają na czarny rynek i są rozsiane po całym świecie. Przez co każdy może mieć do nich dostęp. Strach przed zombie zamieniamy na strach przed globalnym biologicznym terroryzmem.

Animacja stoi na wysokim poziomie i cieszy oko, a sceny akcji są naprawdę dobre. Fajnie się taki film ogląda na pewno dlatego, że takich pełnometrażowych produkcji jest niewiele, nie licząc wspomnianej Degeneracji, mamy jeszcze Final Fantasy z 2001, które gorąco polecam oraz Final Fantasy VII: Advent Children z 2005, ale to już raczej tylko dla fanów. W Potępieniu znajdziemy to wszystko czym charakteryzuje się seria: konspiracja, tajne laboratoria, różne zastosowania B.B.O. i ich możliwości oraz zarażony – przyjaciel czy wróg? 

Niestety produkcja Capcomu jest filmem bardziej dla fanów gry, którzy mogą przez około 100 minut oglądać swoich mniej lub bardziej ulubionych bohaterów w akcji. Postronny obserwator przejdzie koło tej produkcji raczej obojętnie. Tak czy inaczej jeśli poszukujesz nie ambitnego kina akcji, fajnej animacji wypełnionej walką z przeróżnymi monstrami, to ten film jest dla Ciebie.

sobota, 6 października 2012

Wspomnienie z wakacji – Skyrim

Jako fan Morrowinda a w sumie bardziej Obliviona długo trzymałem w sobie chęć zagrania w kolejną część The Elder Scrolls. Gdy w większości wszyscy ochłonęli z gorączki wywołanej przybyciem smoków, schowali już oręż do swych kufrów, a historie o swoich wyczynach opowiadali już tylko przy cieple i dźwiękach strzelającego kominka. Wtedy właśnie nadszedł czas na mnie. W końcu trafiłem do upragnionego Skyrim!

Gdy podglądałem jak Głupia Kaśka tworzy swą postać, jakie możliwości daje edytor i sama gra, od razu wiedziałem kim ma być moja postać. Tak w mojej głowie powstał Szept. Mroczny elf o oczach ślepca, długich postrzępionych włosach i srogiej twarzy. Na pierwszy rzut oka widać, że nie jedno przeszedł. Zakładałem, że będzie biegał okuty w ciężką zbroje dzierżąc dwa miecze w dłoniach. W sumie tak skończył ale po drodze do wyzwolenia Skyrim bywało różnie. Był moment gdy parał się magią odkrywszy jej potęgę oraz zakradał się do wrogów aby po cichu przeprowadzić ich na drugą stronę.

Wracając do gry, jak dla mnie jest to najlepsza część z The Elder Scrolls w jakie grałem. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to świetna oprawa dźwiękowa oraz język smoków wymyślony na potrzeby gry. O grafice nie ma co pisać bo ta stoi na wysokim poziomie ale te krajobrazy, animacje nieba, zorze polarne i wiele innych elementów samego świata, przyrody, która ciągle ulega zmianie w połączeniu z piękną muzyką, był dla mnie majstersztykiem. W Oblivionie też wyglądało to ładnie, szczególnie w Shivering Island gdzie gama i nasycenie kolorów czasem zabierała dech w piersiach. W Skyrim zaś zwykłe widoki są w stanie ukraść Ci chwilę. To zdumiewające, że przemierzając krainę, szykując się do kolejnej walki, gra samą swoją oprawą wizualno – dźwiękową jest w stanie zatrzymać Cię na moment, a z twoich ust wydobywa się ledwo słyszalne wow… Szczególnie zachwycają podziemia, ruiny pradawnego miasta dunmerów, do którego możemy się dostać poprzez różne pozostałości i szyby rozsiane po całej krainie. Trafienie tam i eksplorowanie tego przedziwnego innego i zapomnianego świata było dla mnie prawdziwą przygodą:

- oglądamy od 0.39.


Kolejną ważną rzeczą jest design tego świata, oręż, zbroje i wszelkie stroje dostępne w grze robiły na mnie duże wrażenie. Zapewne to dlatego, że zdobywanie nowego ekwipunku w grach cRPG jest dla mnie jedną z ważniejszych rzeczy, która pcha mnie do przodu, a w Skyrim każdy kolejny typ uzbrojenia był coraz ciekawszy pod względem wyglądu.

Walka, w porównaniu do poprzednich części jest zdecydowanie ciekawsza. Ponieważ latałem z dwoma mieczami nie mogłem walczyć w typowy dla The Elder Scrolls sposób, czyli cios, blok, cios, blok, musiałem za to biegać i używać ciągłej kombinacji magii i miecza aby pokonać przeciwnika (zaznaczam, że grałem na wyższym poziomie trudności). Oczywiście system walki nie jest idealny, czy jakiś strasznie dynamiczny, ale nie jest zły i jak na taką produkcje daje radę. Szczególnie magia daje radę, możliwość rzucania dwóch oddzielnych czarów na raz, lub tworzenie potężniejszych wersji poprzez łączenie ich. Najbardziej podobało mi się jakie walka daje możliwości. Jestem w stanie wysłać w przeciwnika ognistą kulę niczym kamehameha w Dragon Ball po czym wyciągnąć dwa miecze i rzucić się na przeciwnika, gdy walka idzie nie po myśli, szybko uciec, zamienić się w wilkołaka i wrócić aby rozszarpać wrogów na kawałeczki, w ostateczności użyć smoczego okrzyku, który przyzwie burze rażącą piorunami wszelkich przeciwników w moim otoczeniu. Jak dla mnie geniusz.

Mocną stroną tej gry jest przede wszystkim ten cudowny świat w którym można bytować i wpływać na jego losy. Po ponad 70 godzinach gry wiem, że to jeszcze nie koniec, że powrócę do Skyrim, gdzie czeka na mnie wiele przygód...